Była noc, nie mogłam spać. Ciągle myślałam o Genie... On mnie tak
strasznie nie lubi. Zresztą, nie dziwię mu się. Powiedziałam mu
parę słów za dużo. Nie, co ja plotę. Powiedziałam prawdę. Ugh,
myśli mi się plątały! Sama nie wiedziałam, co mam sądzić.
Na dodatek martwiłam się o Eddis. Musiałam iść jej pilnować. Zły
czarodziej-William- mógł zjawić się w każdej chwili i skrzywdzić
smoczycę. Pędziłam do jej jamy przez klif, a później przedzierałam
się przez chaszcze. Nie było ani chwili do stracenia. Biegłam, ile
tchu w piersiach aż dotarłam na miejsce, niestety za późno. Eddis
była uwięziona w klatce, a na horyzoncie nie widziałam nikogo, kto
mógłby pomóc mi w walce z czarnoksiężnikiem. Ukryłam się w
zaroślach. Czekałam, aż zjawi się William. W duszy bardzo chciałam,
aby obok mnie zjawił się Gen. Potrzebowałam jego pomocy. To sprytny
i przebiegły wilk, z pewność wymyśliłby jakiś plan działania. Co
mam robić?
-Gen, zjaw się. Gen, wysłuchaj mych myśli. Gen!- prosiłam, sama nie
wiem do kogo i po co.
Postanowiłam zbliżyć się do zamkniętej Eddis.
-Ej!-szepnęłam niskim tonem.
-Kim jesteś?-jestem z Watahy Marzeń. Przyszłam ci na pomoc-
powiedziałam cichutko, zbliżając się do klatki.
Wnet usłyszałam głośne chrząknięcie. Za moimi plecami słyszałam
kroki. Bałam się odwrócić. Przyjęłam pozycję bojową. Nie było
czasy, aby się przemienić w najdrapieżniejsze zwierzę. Odskoczyłam
w bok. Stanęłam twarzą w twarz z okrutnym czarnoksiężnikiem. Śmiał
mi się w oczy. Skrzywiłam się i powiedziałam:
-Ze mną nie wygrasz.
Rzuciłam się na niego. Rozszarpałam jego pelerynę, dobrałam się do
żył. Przecięłam kilka pazurami. Nagle coś we mnie pękło.
Znieruchomiałam. Wbiłam tylko pazury w jego okropną twarz, po czym
rzekłam przez zaciśnięte zęby:
-Gdybym nie była sama, rozszarpałabym cię na strzępy!
Odwróciłam się, chciałam uwolnić Eddis. Kiedy otwierałam klatkę,
krzyknęła:
-Uwaga!
Nie zdążyłam się odwrócić i obronić. William związał mnie, nie
miałam pola do popisu. Rozpaczliwie jęknęłam:
-Gen, gdybyś tu był...
Wypowiedziawszy te słowa, usłyszałam wycie wilka. To Gen-
pomyślałam.
-Wypuść je!- usłyszeliśmy groźny głos.
-Hahaha- zaśmiał się William- Bo co mi zrobisz?
Gen w tym momencie zniknął, aby po chwili jego łapy znalazły się na
szyi okrutnego czarodzieja.Nie mógł wydusić słowa. Wyrywał się,
miotał, ale Gen był silniejszy. Powoli dusił czarnoksiężnika. W
końcu stary runął na ziemię. Nasz dzielny złodziej uwolnił mnie z
pęt oraz otworzył klatkę Eddis.
-Nic ci nie jest, kochana- zwrócił się do smoczycy.
-Nie, ale tylko dzięki tej młodej wilczyczy.
-A to dziwne...-odparł niewzruszenie Gen.
-Nie mogłam ci wszystkiego powiedzieć. Postanowiłam sama działać i
stanąć w obronie Eddis. Wykonałam zadanie dzięki twojej pomocy.
Pójdę już. Dobranoc.
-Zaczekaj!- krzyknął wilk, gdy byłam już przy wyjściu z jamy smoka.
-O co chodzi?
-Dziękuję, że mnie wezwałaś, Lili.
-Słyszałeś moje wołania?
-Tak.
-Nadzwyczajne! Odkryłam nową moc!- krzyknęłam radośnie.
Gen tylko się uśmiechnął. Pożegnaliśmy się, jak na znajomych
przystało i oddaliłam się w stronę legowiska. Kiedy dotarłam na
miejsce, już robiło się widno. Zmęczona walką z czarnoksiężnikiem
położyłam się,a powieki same się zamknęły. Miałam piękny
sen... Opowiem go jutro Harytii. Może będzie wiedzieć, co on
oznacza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz