-Co? Och, jasne, wszystko w porządku - odpowiedziałem i ruszyłem truchtem przed siebie. Nie wiedziałem, dokąd zmierzałem, nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Wiedziałem jedno - muszę odbić maga i Sofosa. Jeśli wciąż żyją, przemknęło mi przez myśl.
Nagle krzaki przede mną zaczęły się ruszać. Zatrzymałem się i na wszelki wypadek zmieniłem w człowieka. Nigdy nic nie wiadomo.
Spomiędzy drzew wyłoniła się brudna, chuda sylwetka, w poszarpanych i starych ubraniach. Od razu jednak rozpoznałem jego twarz.
-Sofos! - krzyknąłem i rzuciłem się w jego kierunku, by nie pozwolić mu upaść. - Sofosie, wszystko dobrze?
Ale wiedziałem, że nic nie jest dobrze. Sounis może go ścigać. Poza tym biedak ledwo trzymał się na nogach. Musiałem mu pomóc. Ale najpierw...
-Sofosie, gdzie mag? - spytałem, pełnym napięcia głosem.
-Jakieś pół kilometra wzdłuż rzeki, na północ - odpowiedział cicho. - Jest nieprzytomny. Chciałem sprowadzić pomoc...
-Nie martw się, zaraz wam pomożemy. JACKIE!!! - wydarłem się na całe gardło. Kilka nieznośnie długich minut później samica wypadła spomiędzy drzew, a na widok Sofosa stanęła jak wryta.
-Potem ci wyjaśnię, ale teraz sprowadź Groma. Sofos i mag potrzebują pomocy. NATYCHMIAST.
Jakby na potwierdzenie moich słów chłopak osunął się na ziemię.
<Jackie, dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz