Harytia zaskoczyła mnie tym pytaniem. Nie wiedziałam, czy mogę jej
szczerze odpowiedzieć. Z jednej strony jest Samicą Alfa, jednak z
drugiej- nową moc odkryłam przypadkowo i tak naprawdę nie wiem, czy
wciaż ją posiadam. Postanowiłam jednak opowiedzieć Harytii całą
historię.
-Mam. Dowiedziałam się kilka dni temu. Potrafię przywoływać
myślami. Na razie wie o tym tylko Gen, ponieważ wszystko te
okoliczności mają związek z nim i Eddis.
-Aha, już rozumiem...
-Jak to?
-Przecież ja...
-Ach, umiesz czytać w myślach!-przerwałam jej.
-No właśnie.- to powiedziawszy Harytia uśmiechnęła się i dodała-
Ale na mnie już czas. Mam sporo obowiązków.
Pożegnałyśmy się. Poszłyśmy każda w inną stronę.
Kiedy przechadzałam się po lesie odczułam ból w kostce. Starałam
się o nim zapomnieć i szłam dalej. Niestety nie uszłam za daleko.
Ból tak się nasilił, że nie mogłam już dalej iść. Znajdowałam się
na polanie. Wolałam nie pozostawać w tym miejscu zbyt długo, gdyż z
pobliskiej rzeki mogliby wyłonić się wrogowie- wilki z innych
watah. Przemieniłam się w ptaka, ponieważ pod postacią zwierząt
lądowych nie dałabym rady przemieszczać się. Lecąc, co jakiś czas
odwracałam się za siebie, jak gdyby ktoś miał mnie śledzić. Nagle
straciłam przytomność. Kiedy obudziłam się leżałam pod drzewem.
Domyśliłam się, ze musiałam wpaść na i spaść na ziemię. Tym razem
zwichnęłam skrzydło.
-Jak nie noga to skrzydło! Co jeszcze może mnie spotkać?!-
warknęłam ze złością.
Mój głos odbił się od skał. Widocznie wszyscy musieli go usłyszeć,
gdyż po chwili otoczyła mnie cała Wataha Marzeń.
-Co się stało?- pytali wszyscy.
-Eh, nic takiego. Po prostu stało mi się coś w kostkę i nie mogłam
dalej iść, tak więc przemieniłam się w ptaka no i miałam bliskie
spotkanie z tym wielkim drzewem- powiedziałam, wskazując wielki
dąb.
-Przemień się w wilka, zaniesiemy się wszyscy razem-zaproponował
Lexer.
Nie widziałam innych rozwiązań, więc przystałam na propozycję.
Okazałam się być tak ciężka, że nie zdążyliśmy dojść do terenów
mieszkalnych przed burzą. Wiał silny wiatr, padał siarczysty
deszcz, a na dodatek co chwilę przelatywały nad nami jakieś
połamane gałęzie. Mimo to nie poddawali się i dalej, na zmiany,
wytrwale mnie nieśli. Dzięki kochanym przyjaciołom znalazłam się w
swojej jakże cieplutkiej i suchej jaskini. Tego dnia wiele się
nauczyłam. Zrozumiałam, że polegać na nich wszystkich polegać i im
ufać, że będą ze mną na dobre i na złe i nie opuszczą w potrzebie.
Wtedy naprawdę poczułam się honorowym członkiem watahy. Jakbym była
tam od zawsze, od samego początku... Ciekawe- jak to wszystko się
zaczęło?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz