Ostatnio zdarzają się coraz częściej. Niby w kółko te same - drzewa o grubych pniach, ściółka leśna usłana zeschłymi liśćmi, niebo roziskrzone milionami gwiazd i konstelacjami, których nie widziałem nigdy na naszym nieboskłonie - ale dają mi poczucie względnego bezpieczeństwa, świadomości, że byłem kiedyś normalny. A zaraza wszystko mi zniszczyła. Wydarła mi dom, rodzinę, zabrała pamięć. Zwykłe życie. Przeszłość. Wspomnienia.
Zatrzymałem się i spojrzałem przez baldachim liści na błękit nieba nad sobą. Chciałbym wiedzieć, kim jestem. Kim byłem...
Moje rozmyślania przerwała wilczyca o białym futrze, wpadająca na mnie z takim rozpędem, że oboje wylądowaliśmy na ziemi.
-Auć - jęknąłem, rozciągnięty na trawie jak długi. - Za co to?
-Och, przepraszam! Nie zauważyłam cię! Nic ci nie jest? Coś ci zrobiłam? - zerwała się na równe nogi i wyciągnęła do mnie łapę, by pomóc mi wstać. Spojrzałem na nią, lecz nie złapałem jej.
-Poradzę sobie - mruknąłem i wstałem. Wilczyca miała ździebko zdziwioną minę. Najwyraźniej nie jest przyzwyczajona do nieufności - pomyślałem sekundę przed tym, jak wadera odezwała się:
<Harytio, co powiedziałaś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz