Gnałam przed siebie, ile sił w nogach. Uciekałam przed niezręczną
rozmową z Gen'em. Dogonił mnie po krótkim czasie z powodu
większego zasięgu nóg. Nie miałam, gdzie czmychnąć. Dopadł mnie,
złapał, zatrzymał.
-Więc?
Burknęłam tylko. Po chwili szamotania się z nim, krzyknęłam ze
znacznym zirytowaniem w głosie:
-Puszczaj!
-Zrobię to-zaciął się, jak to miał w zwyczaju.-Jeżeli odpowiedz,
czy nie gniewasz się na mnie. Powiedz choć- dodał, kiedy milczałam
wpatrzona w ziemię.
-Nie gniewam się, a teraz zostaw mnie w spokoju.
Nie uwierzył, ale odszedł. Udałam się nad klif. Zaszyłam się tam.
Chowałam się przed każdym wilkiem, który tamtędy przechodził. Nawet
Harytia mnie nie dostrzegła z góry. Muszę przyznać, że przed nią
najdłużej się ukrywałam, długo stała na klifie. Kiedy
odeszła, poczulam się bezpieczna. Skuliłam się i zatopiłam w
smutkach i łzach. Bylo mi przykro. To, co powiedział Eugenides na
długo pozostanie w pamięci.
-Och, gdybyś tylko wiedział, co mam na sumieniu... Nie
powiedziałbyś, ze jestem aniołem. Nigdy!
-Co nigdy?- usłyszalam głos.
Gwałtownie się odwrociłam, a moje oczy ujrzały...
-Harytia? Co ty tu? - wyszeptałam zmieszana.- Dużo usłyszałaś?
-Tylko "nigdy". Choć, wracamy do naszych jaskiń.
-Nie. Nie chcę.
-Wiedziałam, że tak będzie- westchnęła Alfa.- Szkoda, że intuicja
mnie nie zawiodła. Posłuchaj, ból minie. Musisz się pozbierać.
Mała, głowa do góry!
-Nie. Nie dam się tak traktować. Odchodzę Watahy Marzeń.
-Zastanów się nad tym!- powiedziała jakby urażona. Odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz