środa, 30 stycznia 2013

Od Jackie


Jackie i Grom dość długo wędrowali po świecie. Zwiedzili wiele krain i poznali wielu przyjaciół i wrogów. Ale wszystko ma kiedyś swój kres.. postanowili się ustatkować i znaleźć rodziny.. Obiecali sobie jednak, że kiedyś wrócą w tamte miejsca wspominać stare przygody.. i przeżyć nowe.
Na razie jednak dołączyła do Harytii i Gen'a. Nawet ich polubiła.. nie ufała im jednak do końca. Zwłaszcza Gen'owi.. Życie nauczyło ją nieufności i powściągliwości.
Rankiem obudził ją letni deszczyk. Mruknęła z niezadowoleniem i wstała. Nienawidziła takich pobudek, a Grom fundował je jej codziennie. Wstała i przeciągnęła się. Ruszyła truchtem przez las, kierowała się w stronę gór. Chciała zobaczyć nową kwaterę Groma. Miała jeszcze duży kawałek drogi przed sobą, więc z truchtu przeszła w sprint. Gdy dobiegła do lasu, który rósł na zboczach góry przystanęła, by złapać oddech. Pięła się powoli w górę, aż w końcu wyszła z lasu. Ruszyła stromym zboczem góry. Po około godzinie marszu doszła do jeszcze bardzie stromego i skalistego zbocza. Dostrzegała już cel swojej wędrówki; wielką grotę. Przyspieszyła i po chwili stanęła u wejścia do jaskini.
- Grom? - zacharczała po smoczemu. Wiedziała dobrze, ze smok nienawidzi używać języka wilków i ludzi, gdy nie musiał. To było dla niego za trudne, pomimo 25 lat nauki..
- Jackie! - jego głos zadudnił i poniósł się echem po górach. W głębi jaskini zachrobotało i dwa ogromne, rdzawe ślepia zaczęły się do niej zbliżać. Po chwili Grom wygramolił się z jaskini. Jego grafitowe łuski błyszczały w słońcu.. oślepiały swym blaskiem. Skrzydła, teraz złożone, miały 10 metrów rozpiętości i były o wiele większe od samego ciała.
- Co tam u ciebie słychać, stary? - spytała, mrużąc oczy. Oboje byli zachwyceni spotkaniem.
- W porządku. Wiedziałaś, że niedaleko stąd mieszka cudowna, błękitnoszara smoczyca?
- Ktoś tu cię zakochaaał.. - uśmiechnęła się. - Gadałeś z nią, Romeo?
Grom fuknął. Z teatralnym pomrukiem wypuszczał dym z nozdrzy.
- Jeszcze nie. Lecę tam dziś w nocy. Nie będę się spieszył, więc nie będzie mnie kilka dni.. A jak tam twoja wataha? Jest tam ktoś w twoim typie?
- Niezbyt. Jest tylko jeden samiec. Złodziej. - ostatnie słowo wypowiedziała z pogardą.
- Uuu.. Tak źle? Bo po twoim tonie rozumuję, że nie. - teraz to smok się nabijał. - Tylko taka niska partia? Złodziej?
- Nie gadałam z nim jeszcze - syknęła. - I już mówiłam; nie jest w moim typie.
- Taa.. jasne. - smok wyszczerzył zęby w uśmiechu, który budził u niektórych przerażenie.
- Skończ! - warknęła.
- Dobrze, tylko nie bij - dalej się śmiejąc zasłonił się skrzydłami. Wykonał pozycję obronną. Wrócił do normalnej pozy i spytał: - Jesteś głodna?
- A masz coś dobrego?
- Świerzego łosia, skusisz się?
- Pewnie.
Zabawiła u Groma do południa, a potem pożegnała się i ruszyła w drogę powrotną. Droga w dół zajęła jej około dwie godziny. Ruszyła truchtem przez równiny. Nie spieszyła się wcale. W połowie drogi poczuła, że ma sucho w gardle. Przeszła w sprint, skracając przy tym czas wędrówki o połowę. Wkroczyła na tereny watahy. Weszła do rzeki, która była granicą i ugasiła pragnienie. Następnie przepłynęła na drugą stronę. Ruszyła truchtem, zastanawiając się po drodze, czy wataha dostrzegła jej nieobecność. Weszła na polanę; nikogo nie było. Instynktownie sprawdziła też w jaskini. Harytii ucinała sobie drzemkę, więc Jackie wycofała się na paluszkach. Uspokoiła swoją psychikę.. z watahą jest wszystko w porządku. Westchnęła. Skierowała się nad wodospad. Miała ogromną ochotę popływać. Weszła powoli do wody. Zanurkowała, by się ochłodzić i wyszła na brzeg. Słońce świeciło mocno, był straszny upał. Usłyszała za sobą czyjeś kroki i odwróciła się. Ujrzała tego złodzieja.. nie zapamiętała jego pełnego imienia, znała tylko skrót; Gen. Wyprostowała się i zmierzyła go wzrokiem. On zrobił to samo i wybuchnął śmiechem. Spojrzała w błyszczącą taflę wody. Wyglądała okropnie, była rozczochrana, a włosy z grzywki odstawały jej na różne strony. Warknęła i zarzuciła głową do tyłu. Spoglądnęła jeszcze raz na siebie. Już dobrze. Gen śmiał się dalej.
- Czy możesz przestać i się chociaż przedstawić? - syknęła. Czuła upokorzenie.
- Pewnie, wybacz. Jestem Eugenides. - odparł wilk tłumiąc śmiech. Nie udało się. Znów wybuchnął.
- Jacklyn. Co cię tak śmieszy? - w jej głosie zabrzmiała groźba zmieszana ze zniecierpliwieniem. -' Co za szczeniak!'- pomyślała..

<Gen, co cię tak bawi?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz