czwartek, 31 stycznia 2013

Od Jackie

Jackie spojrzała na Gen'a oniemiała. Czyli to nie jest zwykły złodziejaszek...
- Nie zajmujesz się już swoim fachem?
- Działalność zawieszona.. chwilowo.
- To przez Dar?
- Mhm.
- Byłeś najemnikiem. - domyśliła się Jackie.
Skinął głową. Wilczyca położyła się na piachu.
- Co taka Księżniczka, jak ty może wiedzieć o życiu..? - w jego głosie zabrzmiało rozmarzenie.. zapewne myślał o bogactwach.. Z gardła Jackie dobył się cichy warkot.
- Nie jestem księżniczką. - fuknęła.
- Jak się tu dostałaś? - zmienił temat.. na swoje szczęście.
- Przylecieliśmy, a ty?
- Gryfon mnie przyniósł.. jak to: przylecieliśmy?! Jakie my?
- Ja i Grom, mój smok.
Teraz to Gen'a przytkało. Po chwili wykrztusił z siebie tylko jedno słowo:
- Smok..?
- Tak. Dziwi cię to? Przecież tyle już w życiu widziałeś i jesteś taki doświadczony.. - powiało od niej sarkazmem.
- Próbowałem okraść kiedyś smoka. Nie udało się. To było jedyne stworzenie, które uchroniło swoje skarby przede mną .. - zwierzył się.
- Jakoś mnie to nie dziwi.. Smok to ciężki przeciwnik we wszystkim.
Znów siedzieli w ciszy... Po chwili Jackie zadała nurtujące ją ciągle pytanie:
- Nie łatwiej by ci było działać samemu?
- Chciałem na jakiś czas dołączyć do jakiejś społeczności.
- Aha. - mruknęła wilczyca wstając. Weszła przednimi łapami do wody i napiła się. Rozmowa zaczęła kleić się bardziej. Zapadał zmierzch, a Jacklyne poczuła głód.
- Głodna jestem mruknęła.. Chyba pójdę coś sobie zła.. - urwała, nasłuchując. Tuż nad nimi rozległ się donośny, straszny ryk. Od razu poznała głos Groma. Oznajmiał po prostu, że rusza w drogę.
- Słyszałaś? Co to było? - jęknął złodziej.
- Hę? To? To był tylko smok. Właśnie mi oznajmił, że rusza na wyprawę.
- Gdzie?
- Do swojej znajomej. - Jackie wstała i skierowała się w stronę lasu. - No, to ja się zbieram. Idziesz ze mną?

< idziesz?>

środa, 30 stycznia 2013

CD histori Gen'a -od Harytii

-Oczywiście.
-To ciekawe,nikt raczej by mnie nie przyjął.
-Ja mam zaufanie do ciebie
Zachodziło słońce,a ja bardzo lubiłam śpiewać więc zaśpiewałam:
( http://www.youtube.com/watch?v=R5nwZ-gDPnk)
May it be an evening star
Shines down upon you
May it be when darkness fall
Your heart will be true
You walk a lonely road
Oh! How far you are from home

Mornie utulie
Believe and you will find your way
Mornie alantie
A promise lives within you now

May it be the shadows call
Will fly away
May it be your journey on
To light the day
When the night is overcome
You may rise to find the sun

Mornie utulie
Believe and you will find your way
Mornie alantie
A promise lives within you now x2

 Tłumaczenie:

 Niech wieczorna gwiazda
Zaświeci nad tobą,
Niech gdy ciemność zapadnie
Twe serce będzie wierne...
Idziesz osamotniony drogą
Och! jak daleko jesteś od domu

Mornie utulie (ciemność nadeszła)
Uwierz a znajdziesz cel swej wędrówki
Mornie alantie (ciemność upadła)
Teraz cała nadzieja w tobie

Niech wezwanie cienia
Uleci w dal,
Niech twą tułaczkę
Rozświetli blask dnia,
Gdy noc zostanie pokonana
Będziesz mógł odkryć słońce

Mornie utulie (ciemność nadeszła)
Uwierz a znajdziesz cel swej wędrówki
Mornie alantie (ciemność upadła)
Teraz cała nadzieja w tobie
Gen powiedział:

----Co powiedziałeś?----

Od Gen'a

 -Dziękuję za pomoc - powiedziałem, kiedy stanęliśmy już na klifie.
 -Nie ma za co - odparła.
 Przez chwilę panowała cisza. Napawałem się widokiem nieba, które tak długo zasłaniały mi posplatane gałęzie drzew w lesie i moimi myślami znów zawładnął mag i Sofos.
 -Z jakiej jesteś watahy? - spytała po kilku minutach.
 -Z żadnej. -A chcesz dołączyć do mojej?
 -Jeśli nie będzie to zbyt zobowiązujące. Jestem złodziejem. Chodzę własnymi ścieżkami.
 -Z-złodziejem? - szczęka jej opadła.
 -Zadziwiające, prawda? - zaśmiałem się. - Jestem najlepszym złodziejem, jaki stąpał po tej ziemi. Okradłem samych Bogów. Mógłbym zwinąć ci sprzed nosa dosłownie wszystko. Nastała cisza.
-To jak, ciągle chcesz mnie w swojej watasze? - spytałem.

 <No, właśnie, chcesz mnie w swojej watasze, Harytia?>

Od Gen'a - CD Historii Jackie

-Och, nic - powiedziałem, przestając się w końcu śmiać. Samica spojrzała na mnie z pogardą. Pewnie myślałam, że śmieszył mnie jej wygląd, czułem się więc w obowiązku wyjaśnić:
-Och, to nie z ciebie, nie martw się - powiedziałem i nachyliłem się, by się napić. Dar Hamiatesa zadyndał nad wodą, więc szybko przycisnąłem go łapą do piersi w nadziei, że Jackie nic nie zauważyła.
-Co to? - spytała, najwyraźniej bardzo zaciekawiona. Kurcze, pomyślałem, czyli jednak jest bardziej spostrzegawcza niż większość wilków.
-Dar Hamiatesa - mruknąłem.
-Co?
-Dar Hamiatesa - powtórzyłem, prostując się i patrząc na nią.
-Czyj?! - nie załapała.
-H a m i a t e s a - przeliterowałem wolno. Większość wilków nie łapała tejgo imienia od razu, byłem więc przyzwyczajony.
-A kto to? - uniosła brew.
-Bóg.
Teraz to ona zaczęła się śmiać.
-Czyli mam rozumieć, że zwykły złodziej jest wybrankiem Bogów? - spojrzała na mnie jakby to był żart.
-Po pierwsze, nie "zwykły" złodziej. Jestem najlepszym złodziejem, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi. Noszę imię boga złodziei. Potrafię ukraść WSZYSTKO. I to nie są tylko puste przechwałki! - inna sprawa, że lubię się przechwalać, ale to, co jej powiedziałem, było szczerą prawdą. - Zwinąłem Dar Hamiatesa samym Bogom!
-Udowodnij!
Pokazałem jej kamień wiszący na mojej szyi. W świetle słońca widać było wielki szmaragd, ukryty w jego wnętrzu. Jackie zrzedła mina.
-Teraz mi wierzysz? - spytałem cicho, a ona pokiwała głową.

<Jackie, skończysz?>



Od Harytii

Przechadzałam się po polanie nagle przyleciał mój wierny towarzysz,Gryfon.Ale nie był sam trzymał w szponach człowieka wystraszyłam się trochę ale wiedziałam że nic mi nie zrobi.Poprosiłam by Gryfon zaniósł go do groty,po drodze zapytałam go gdzie znalazł tego człowieka,odpowiedział:
-Był w lesie ranny ktoś musiał go gonić bo sam by się tak nie pokaleczył.
-Ty wiesz że to nie jest zwykły człowiek.
-A to kim niby jest?
-Pół człowiekiem pół wilkiem.Ciekawe czy chciałby dołączyć do mojej watahy.
-No proszę masz okazję by go zapytać.
-Czekaj na początku go uzdrowię.
Dotknęłam łapą jego ran,od razu się zagoiły .
-Gdzie jestem?
-W grocie watahy marzeń właśnie ją założyłam,mój gryf ciebie przyniósł gdyby nie on umarł byś bo rany były bardzo poważne.
-Dziękuję.-powiedział do Gryfona-Ale ran jak już widzę nie ma jak to możliwe?
-To dzięki amuletowi ma moc uzdrawiania jesteś już w dobrym stanie.Wiesz co może przejdziemy się na klif lub plażę?

----Gen,dokończysz?----

Od Gen'a


Pościg był tuż za mną. Zmieniłem się w wilka i rzuciłem do ucieczki, a Dar Hamiatesa obijał się o moją pierś.
Żołnierze Sounisa byli tuz za mną. Pędziłem jak szalony, ledwie omijając skały wystające z ziemi.
Nagle przed sobą zobaczyłem ścianę lasu. Obejrzałem się na moich prześladowców. Dzieliło ich ode mnie zaledwie około stu metrów, a ta odległość malała z każdą sekundą. Moją jedyna szansą było ukrycie się między drzewami, ale gdyby mnie tam otoczyli, byłbym bez szans.
Przyspieszyłem. Ostatkiem sił dobiegłem do drzew i wpadłem między nie. Zmieniłem się w człowieka i wspiąłem się na najbliższy dąb. Ukryty między jego liśćmi, byłem względnie bezpieczny. Nie powinni mnie tu wyczuć, bo ich zmysł powonienia był przytępiony przez ciągłe wojny.
Usadowiłem się wygodnie w rozwidleniu konarów i oparłem głowę o jedną z gałęzi. Siedziałem tak przez dłuższy czas, czekając aż pościg da sobie spokój i odejdzie.
W końcu zniknęli. Poczekałem jeszcze jakąś godzinę, żeby upewnić się, że nie wrócą, i zszedłem na ziemię. Byłem wykończony. Posiadanie Daru Hamiatesa było wielkim ciężarem. Miałem zamiar wrzucić go do jakiegoś strumyka przy najbliższej okazji, ale miałem świadomość, że mag trzepnąłby mnie za to w głowę tym swoim sygnetem, który zawsze miał na ręce jako człowiek.
No właśnie, mag. Co się stało z nim i z Sofosem? Czy pościg zabrał ich przed oblicze Alfy? Czy poddawano ich teraz torturom? A może już nie żyli?
Trawiony wyrzutami sumienia, że zostawiłem ich na pastwę losu, a właściwie to na pastwę Sounisa, ruszyłem przez las. Gałęzie chłostały mnie po twarzy, bo nie chciałem zmieniać się z powrotem w wilka, ale wiedziałem, że prędzej czy później będę do tego zmuszony. Przedzierałem się więc przez gąszcz drzew, zmierzając w nieznanym kierunku.
Kiedy wyszedłem na wolną przestrzeń, byłem podrapany i pokaleczony, a moje ubranie było w strzępach, delikatnie mówiąc. Słaniałem się na nogach. Musiałem odpocząć. NATYCHMIAST.
Nagle nad sobą usłyszałem dziwny krzyk. Spojrzałem w tamtym kierunku i zobaczyłem ogromny, skrzydlaty kształt, pikujący w moją stronę. Nie miałem jednak siły by choćby zmienić się w wilka.
-O Bogowie – mruknąłem jedynie i osunąłem się na ziemię. Ostatnie, co zarejestrował mój przepracowany mózg to fakt, iż szpony tego dziwnego kształtu zaciskają się wokół mojego ciała i unoszą wysoko w górę.

Od Jackie


Jackie i Grom dość długo wędrowali po świecie. Zwiedzili wiele krain i poznali wielu przyjaciół i wrogów. Ale wszystko ma kiedyś swój kres.. postanowili się ustatkować i znaleźć rodziny.. Obiecali sobie jednak, że kiedyś wrócą w tamte miejsca wspominać stare przygody.. i przeżyć nowe.
Na razie jednak dołączyła do Harytii i Gen'a. Nawet ich polubiła.. nie ufała im jednak do końca. Zwłaszcza Gen'owi.. Życie nauczyło ją nieufności i powściągliwości.
Rankiem obudził ją letni deszczyk. Mruknęła z niezadowoleniem i wstała. Nienawidziła takich pobudek, a Grom fundował je jej codziennie. Wstała i przeciągnęła się. Ruszyła truchtem przez las, kierowała się w stronę gór. Chciała zobaczyć nową kwaterę Groma. Miała jeszcze duży kawałek drogi przed sobą, więc z truchtu przeszła w sprint. Gdy dobiegła do lasu, który rósł na zboczach góry przystanęła, by złapać oddech. Pięła się powoli w górę, aż w końcu wyszła z lasu. Ruszyła stromym zboczem góry. Po około godzinie marszu doszła do jeszcze bardzie stromego i skalistego zbocza. Dostrzegała już cel swojej wędrówki; wielką grotę. Przyspieszyła i po chwili stanęła u wejścia do jaskini.
- Grom? - zacharczała po smoczemu. Wiedziała dobrze, ze smok nienawidzi używać języka wilków i ludzi, gdy nie musiał. To było dla niego za trudne, pomimo 25 lat nauki..
- Jackie! - jego głos zadudnił i poniósł się echem po górach. W głębi jaskini zachrobotało i dwa ogromne, rdzawe ślepia zaczęły się do niej zbliżać. Po chwili Grom wygramolił się z jaskini. Jego grafitowe łuski błyszczały w słońcu.. oślepiały swym blaskiem. Skrzydła, teraz złożone, miały 10 metrów rozpiętości i były o wiele większe od samego ciała.
- Co tam u ciebie słychać, stary? - spytała, mrużąc oczy. Oboje byli zachwyceni spotkaniem.
- W porządku. Wiedziałaś, że niedaleko stąd mieszka cudowna, błękitnoszara smoczyca?
- Ktoś tu cię zakochaaał.. - uśmiechnęła się. - Gadałeś z nią, Romeo?
Grom fuknął. Z teatralnym pomrukiem wypuszczał dym z nozdrzy.
- Jeszcze nie. Lecę tam dziś w nocy. Nie będę się spieszył, więc nie będzie mnie kilka dni.. A jak tam twoja wataha? Jest tam ktoś w twoim typie?
- Niezbyt. Jest tylko jeden samiec. Złodziej. - ostatnie słowo wypowiedziała z pogardą.
- Uuu.. Tak źle? Bo po twoim tonie rozumuję, że nie. - teraz to smok się nabijał. - Tylko taka niska partia? Złodziej?
- Nie gadałam z nim jeszcze - syknęła. - I już mówiłam; nie jest w moim typie.
- Taa.. jasne. - smok wyszczerzył zęby w uśmiechu, który budził u niektórych przerażenie.
- Skończ! - warknęła.
- Dobrze, tylko nie bij - dalej się śmiejąc zasłonił się skrzydłami. Wykonał pozycję obronną. Wrócił do normalnej pozy i spytał: - Jesteś głodna?
- A masz coś dobrego?
- Świerzego łosia, skusisz się?
- Pewnie.
Zabawiła u Groma do południa, a potem pożegnała się i ruszyła w drogę powrotną. Droga w dół zajęła jej około dwie godziny. Ruszyła truchtem przez równiny. Nie spieszyła się wcale. W połowie drogi poczuła, że ma sucho w gardle. Przeszła w sprint, skracając przy tym czas wędrówki o połowę. Wkroczyła na tereny watahy. Weszła do rzeki, która była granicą i ugasiła pragnienie. Następnie przepłynęła na drugą stronę. Ruszyła truchtem, zastanawiając się po drodze, czy wataha dostrzegła jej nieobecność. Weszła na polanę; nikogo nie było. Instynktownie sprawdziła też w jaskini. Harytii ucinała sobie drzemkę, więc Jackie wycofała się na paluszkach. Uspokoiła swoją psychikę.. z watahą jest wszystko w porządku. Westchnęła. Skierowała się nad wodospad. Miała ogromną ochotę popływać. Weszła powoli do wody. Zanurkowała, by się ochłodzić i wyszła na brzeg. Słońce świeciło mocno, był straszny upał. Usłyszała za sobą czyjeś kroki i odwróciła się. Ujrzała tego złodzieja.. nie zapamiętała jego pełnego imienia, znała tylko skrót; Gen. Wyprostowała się i zmierzyła go wzrokiem. On zrobił to samo i wybuchnął śmiechem. Spojrzała w błyszczącą taflę wody. Wyglądała okropnie, była rozczochrana, a włosy z grzywki odstawały jej na różne strony. Warknęła i zarzuciła głową do tyłu. Spoglądnęła jeszcze raz na siebie. Już dobrze. Gen śmiał się dalej.
- Czy możesz przestać i się chociaż przedstawić? - syknęła. Czuła upokorzenie.
- Pewnie, wybacz. Jestem Eugenides. - odparł wilk tłumiąc śmiech. Nie udało się. Znów wybuchnął.
- Jacklyn. Co cię tak śmieszy? - w jej głosie zabrzmiała groźba zmieszana ze zniecierpliwieniem. -' Co za szczeniak!'- pomyślała..

<Gen, co cię tak bawi?>

Od Harytii-Powstanie watahy

Już od długiego czasu chodziłam i szukałam watahy do której mogłabym dołączyć.Lecz żadnej nie znalazłam.Moi rodzice i brat umarli w niewoli.Gdy ludzie nas wzięli byłam jeszcze szczeniakiem więc przecisnęłam się przez kraty.Wcześniej mama dała mi amulet który ma moc uzdrawiania,a więc od tej chwili noszę go na swojej szyi.Gdy uciekłam,jak już mówiłam przez kilka lat szukałam watahy,ale żadnej nie znalazłam.Wreszcie dotarłam do odpowiedniego miejsca.Czułam się jak w raju,było tam dużo zwierzyny,miejsca na odpoczynek, a co najlepsze klif i plaża z którego był wspaniały widok na morze i gdzie było można pośpiewać.Postanowiłam więc założyć w tym miejscu swoją watahę,ponieważ to było wspaniałe miejsce.

Od Gen'a


Ból rozprzestrzeniał się po mojej klatce piersiowej nawet gdy zawładnęła mną ciemność. Obezwładniał mnie. Nie mogłem wykonać żadnego ruchu.
Gdzieś nad sobą słyszałem głosy, ale nie potrafiłem rozróżnić poszczególnych słów. Słyszałem tylko jakieś szepty i niezadowolone mruczenie. Nie potrafiłem nawet określić, do kogo należały.
-Genie? - rozpoznałem głos maga. - Genie, słyszysz mnie?
Był wyraźnie zaniepokojony. Samą siłą woli uniosłem powieki i spojrzałem na niego. Mój wzrok był zamglony, ale mimo to na jego obliczu ujrzałem ulgę.
-Och, całe szczęście - objął mnie, a ja zawyłem z bólu. Momentalnie mnie puścił i położył z powrotem na ziemi.
-Jak się czujesz? - spytał.
-Jakbym właśnie ukradł Dar Hamiatesa - uśmiechnąłem się, a mag i Sofos roześmiali się.
-Bo tak właśnie było - Sofos pokazał mi kamień, przez który prawie umarłem. Poczułem, jak wkłada mi go w łapy.
-Nie! - krzyknąłem i upuściłem Dar. - Nie chcę go!
-Dzięki niemu wrócisz do zdrowia - namawiał mag. Spojrzałem mu w oczy.
-To zbyt duży ciężar. Zbyt duże brzemię - szepnąłem, a powieki same mi się zamknęły. Znów zapadła ciemność.
****************************************************************************
Siedziałem w królewskim więzieniu, przykuty do posłania łańcuchami. Za kratowymi drzwiami mojej celi przechadzało się dwóch strażników, którzy zmieniali się co dwie godziny, a między tymi zmianami była może pięciominutowa luka, podczas której żaden z nich mnie nie pilnował. Nikt inny nie zwróciłby uwagi na taki szczegół, ale w moim fachu był to standard. Szczególnie, że taka luka mogła być moją szansą na danie nogi. Mimo to wciąż nie wiedziałem, jak wykorzystać ją jako atut. Leżałem więc z nadąsaną miną, wymyślając plan ucieczki.
****************************************************************************
Gdy strażnicy nie zezowali akurat na mnie, rozpracowałem kajdanki, zmieniając się uprzednio w człowieka. Kiedy zaś nastała luka w wartach, podbiegłem do drzwi i sforsowałem zamek, używając do tego moich narzędzi, które wciąż miałem w kieszeni spodni.
Dla wprawionego złodzieja otworzenie zamka to nic trudnego. Dobry złodziej otwiera zamki w pół minuty. Mi zajęło to zaledwie połowę tego czasu. Nie na darmo jestem najlepszym złodziejem, jaki stąpał po tej ziemi, pomyślałem i ruszyłem biegiem przez korytarz. Postanowiłem pozostać w ludzkiej postaci. Wilcze pazury za bardzo stukają o posadzkę. Byłem na bosaka, nie robiłem więc tak dużo hałasu.
Pędziłem pustymi korytarzami, aż w końcu znalazłem skarbiec. Oczywiście był zamknięty, ale nie to było problemem. Musiałem jak najszybciej znaleźć Dar Hamiatesa i uciec, inaczej mnie złapią.
"Będziemy czekać przy tylnym wyjściu" - przypomniałem sobie słowa maga. No, mam nadzieję, inaczej was znajdę i poukręcam wam głowy, pomyślałem i zabrałem się za szukanie kamienia.
Znalazłem go w szkatułce wykładanej jedwabiem. Otworzyłem ją, porwałem Dar i ruszyłem w stronę drzwi. Wychodząc zwinąłem jeszcze kilka naszyjników i dwie pary kolczyków. Wszystko upchnąłem w kieszeniach, a kamień zawiesiłem sobie na szyi i schowałem pod koszulą. Ruszyłem pędem w stronę tylnych drzwi "zamku".
****************************************************************************
Kiedy zobaczyłem tylne wyjście, jeszcze bardziej przyspieszyłem. Byłem w lochach, zalanych wodą do wysokości około dziesięciu centymetrów. Jedną stopą natrafiłem na łom, który zgubiłem podczas jednej z prób włamania się do "zamku". Zakląłem siarczyście, bo nie miałem butów, które mogłyby choć trochę zamortyzować uderzenie. Kulejąc dopadłem do drzwi i wyskoczyłem na zewnątrz.
****************************************************************************
Mag nie kłamał. Rzeczywiście czekał na mnie razem z Sofosem tuż przy wejściu. Na mój widok mężczyzna zacmokał z dezaprobatą (wspominałem już, że mag i Sofos też potrafią zmieniać się w ludzi?).
-Zabiłeś go? - spytał z nadzieją w głosie. Nienawidził Alfy, a ja miałem go zamordować po wydostaniu się z celi.
-Nie - odpowiedziałem.
-*holera! Co ty tam robiłeś całymi dniami?!
-Potykałem się o łomy - odparowałem. - A teraz rusz się, bo zaraz wyślą pościg!
Złapałem Sofosa za ramię i razem z magiem popędziliśmy w górę wzgórza. Już po 30 minutach usłyszeliśmy za sobą odgłosy pogoni.
****************************************************************************
-Genie, masz Dar? - wysapał mag, wspierając się na Sofosie, który sam również ledwo zipał. Pokazałem mu kamień.
-Dobrze - powiedział. - Musi być bezpieczny. Uciekaj, ukryj się gdzieś. Nie daj Sounisowi go odnaleźć.
-Nie zostawię was! - powiedziałem pełnym oburzenia głosem.
-Damy sobie z Sofosem radę - uściskał mnie, a chłopak zrobił to samo. - Powodzenia. A teraz uciekaj!
Popędziłem przed siebie, raz po raz oglądając się za siebie, na moich towarzyszy. Dawnych towarzyszy.
Kiedy byłem już na szczycie najbliższego wzgórza, ukryty na tle drzew, spojrzałem na nich. Pościg właśnie ich dopadł. Sofos i mag zmienili postać. Potem zakryła ich ściana wilków - żołnierzy Sounisa. A ja odwróciłem się i zniknąłem w mroku.